Thursday, September 6, 2007
Raz,dwa nie wiem, czy wiesz....
Przygotowania idą pełną parą. Pierwszym problemem było miejsce, gdzie obejrzymy mecz. Wiadomo, że tvp2 nie jest tu podstawową stacją. Dlatego zaczęliśmy poszukiwania. Byliśmy gotowi oglądać mecz, nawet poprzez streamingowe łącza -działające na zasadzie p2p- w rozdzielczości wyświetlaczy komórkowych (i to średniej kalsy). Jednak taką ewentualność zostawiliśmy sobie jako ostateczność... a raczej 'przedostateczność', na końcu naszej listy alternatyw znalazła się relacja tekstowa na wp.pl :P. Co zrozumiałe, każdej z tych opcji staraliśmy się uniknąć. Postanowiliśmy spróbować szczęścia i sprawdzić, czy któryś z pubów będzie transmitował ten mecz. Do tego służyć nam miał Internet... odpaliliśmy nasze "ogniste liski" i "zbiory arii" (nie, nie, nie "internetowy odkrywca" nie był używany :) ). Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że mecz transmituje kablówka, którą POSIADAMY! :):).
Więc punkt pierwszy został zrealizowany: mamy gdzie obejrzeć mecz :). Teraz jedynym zmartwieniem pozostaje dobór piwa, żeby komponowało się z czerwienią koszulki :). Ponoć czarny pasuje do wszystkiego.. więc wybór zdaje się być oczywisty :).
Ostatnim zmartwieniem jest skład Polaków. Wprawdzie jest to zmartwienie Beenhakkera, a nie nasze, ale od dawna wiadomo, że w Polsce mamy miliony wybitnych selekcjonerów. :). Ja jestem jednym z nich:
Bramka: Artur Boruc.
Obrona: Bronowicki, Jop, Żewłakow, Wasilewski
Pomoc: Błaszczykowski, Lewandowski, Żurawski, Smolarek, Krzynówek
Atak: Saganowski(ew. Matusiak - jeśli jest w formie, a tego nie wie nikt :P)
aha... że nie bardzo ich kojarzycie ? :) Pomysłowy Dobr.... yyy Michał przewidział to i za pomocą wszechmocnego internetu przybliży Wam poszczególne postacie.
nie bardzo kocha swoich obrońców, bije ich za każdym razem, gdy dopuszczają do groźnej sytuacji....
milutki, prawda?
Marcin Wasilewski, właściciel najsłynniejszych spodenek w polskiej lidze (teraz gra w Belgii) :
I jeszcze dowód na to,że nie tylko u portugalczyków grają sami przystojniacy! U nas tez sa fajne chłopaki:
Mariusz Jop:
Mariusz Lewandowski:
Jacek Krzynówek:
i Marek Saganowski:
P.S. Ostatnio przeprowadzono u nas testy róznych sposobów prezentaowania tagó (tagcloudy, treemapy itd.). Chciano sprawdzić któy z tych sposobów jest najbardziej user frienldy. Zabrano więc kilakdziesiąt osób i kazano klikać :). Najszybszemu obiecano nagrodę. Rywalizacja była zacięta. Niejednokrotnie zdażało się,że system nie nadążał zliczać kliknięc i próby trzeba było powtarzać. Po kilku dniach ostrej walki, gdy kurz opadł, a kogut zapiał po raz czwarty wyłoniony został zwycięzca. "Głęboko wtajemniczonym napierdalaczem", "Katem myszki", "Najszybszym klikaczem na zachód od Dublina" został Mateusz Kaczmarek :). Wszyscy inni mogą za nim myszkę nosić :). Niżej podpisany zajął szlachetne drugie miejsce, przegrawszy o średnio 0.2 sec na jednym kilknięciu.
Tuesday, August 28, 2007
Słoneczny wtorek
Michał pozostał zupełnie niewzruszony...
...iż jego Basia wpadła w sieć...
...okrutnego Pająka!
:)
Pozdrawiamy i uprzejmie sie zapytowujemy czemu nie dajecie odzewu pod naszymi rzadkimi, ale jednak, postami?
:)
Sunday, August 26, 2007
List z dalekiej podrózy
Wreszcie, po wielu dniach, po apelacji niektórych osób, dokonuje kolejnej odsłony Bloga. Może zacznę od wyjaśnienia. Dlaczego nie piszemy już z taką częstotliwością? Odpowiedź jest dość prosta... niewiele się dzieje. Wpadliśmy w rytm pracy, a czas wolny ciężko było wypełnić czymś innym niż to o czym już do tej pory pisaliśmy. Ale do rzeczy...
Nie wiem czy wiecie, ale pozostały 4 tygodnie - 1 dzień do naszego powrotu. Gdy my sobie uzmysłowiliśmy to, że 2/3 pobytu już za nami, a o Irlandii nie wiemy więcej niż to co oferuje nam Galway, postanowiliśmy ruszyć w drogę i poznać kraj od "zaplecza". Jako cel wycieczki wybraliśmy sobie słynne Cliffs of Moher. Wstawszy wcześniej niż zwykle i to do tego w sobotę udaliśmy się do Turist Office i kupiliśmy w cenie 20 euro bilety na wycieczkę. Krótka odprawa i jesteśmy w drodze. Muszę przyznać że firma organizująca te wypady sprawuje się naprawdę nieźle. Przewodnicy mają dużą wiedzę, ciekawie ją przedstawiają, zdecydowanie nie można się znudzić.
( Jeśli chcecie wiedzieć jak podróżuje nasza polska "inteligencja", nasz informatyczny skarb narodowy to tu jest zdjęcie ;p )
Btw. drogi w Irlandii są straszne. Mają wprawdzie lepsze nawierzchnie, ale są tak niewyobrażalnie wąskie i krętę, że aż cud gdy takie dwa autokary lub ciężarówki mijają się wzajemnie. W każdym razie większość drogi którą my jechaliśmy miała szerokość dwóch autkarów + po 30cm pobocza. Dalej był już tylko póltorametrowy kamienny mur 8|
Podróż miała zaplanowanych kilka przystanków. Pierwszym była jaskinia, którą chętni mogli zwiedzić. My machnęliśmy na nią ręką (szczególnie że była to dodatkowa opłata) i weszliśmy sobie na górę. To z niej właśnie pochodzą dwa następne zdjęcia. Co ciekawe, gdy patrzyłem na te masywy z daleka, ich szary kolor tłumaczyłem sobie tym, że to są jakies wrzosy, czy też jakaś inna roślina. Gdy dojechaliśmy do nich okazało się ze to skały. Ogromne ilości skał i kamieni (jakiś miękki rodzaj - stąd są one porozłupywane, nieregularne). W tym momencie zrozumialem skąd w irlandzkim krajobrazie tyle
kamiennych murków. A wierzcie lub nie - jest ich masa. W Polsce pola dzielimy miedzą, płotem. Tutaj buduję się kamienne mury. Tworzą one klimat, szczególnie te stare, obrośnięte pnączami, wtopione w roślinność. No ale zaczynam sie niepotrzebnie rozwodzić nad detalami ;).
W każdym razie, na trzecim zdjęciu widać na horyzoncie zatokę. Po jej drugiej stronie leży Galway. Niestety pogoda nie pozwoliła oglądać obiektów z dalekich odległości - mgła, troszkę mżyło.
Tutaj, w jednej z irlandzkich wsi, może miasteczek, równiez mieliśmy krótki postój, możliwość zwiedzenia starego kościoła. Na zdjęciu jednak nie architektura sakralna a irlandzka flaga :). Jak widać tubylcy przywiązani są do swoich narodowych symboli.
Droga drogą, czas mijał, a my zbliżaliśmy się do celu naszej wycieczki... Klify.
No cóż... "Mohery" dają radę ;) Miejsce jest niesamowite. Ogromna skała urywająca się 250 metrów nad poziomem oceanu. W porównaniu z nimi wszystko jest takie malutkie :) Człowiek stojąc tam ma świadomość wysokości, ogromu masywu itd, ale nie jest w stanie tego poczuć. Brak punktu odniesienia. Patrzy się z góry na taflę wody. Wydaje się iż spokojnie faluje. Jak Bałtyk w naszej gdańskiej zatoce. Przepływający statek wspinający się i spadający z tych małych wydawało by sie fal daje jednak do zrozumienia że Atlantyk to jednak nieco inny wymiar, nieco inna skala wielkości i siły :)
Infrastruktura na klifach jest całkiem dobra. Przygotowane chodniki, kamienne zapory chroniące turystów, mnóstwo tabliczek, ostrzeżeń itp. Można spokojnie zwiedzać. A wśród zwiedzających najwięcej jest... no kogo? :) Polaków oczywiście, potem Hiszpanów (nie dałem im palmy pierwszeństwa tylko z własnej narodowej dumy, ale tak naprawdę to chyba ich było więcej ;). Dalej słychać było jakiś niemiecki i pare innych jezyków. W każdym razie gdybyście kiedyś poszli spać do swoich łóżek a potem przypadkiem obudzili się nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, na Moherach, możecie spokojnie mówić po polsku. Bez trudu ktoś Was zrozumie ;)
Na tym zdjęciu jestem ja :). Ale nie załączam go tylko po to by pokazać jak jestem szczupły, przystojny, jak się męsko opieram o mur, czy po to by się pochwalić espresso, ale po to by:
a) pokazać Wam wieżę strażniczą. Wybudowano ich na irlandzkim wybrzeżu sporo. Dlaczego? Przyczyna wywodzi się z czasów napoleońskich. Gdy mały generał podbijał kolejne kraje europy, Anglia była oczywiście jego wrogiem. W obawie przed francuskimi okrętami, z potrzeby przekazywania szybko informacji, wybudowano masę takich wież na których anglicy/ajrisze czatowli wypatrując na horyzoncie francuskich bander. Dzis to już tylko atrakcja turystyczna.
b) pokazać Wam proporcję. Na tym zdjęciu jest ta sama wieża. Do tego, poziom oceanu nie został uchwycony w kadrze. Teraz zatem widać. Jest cholernie wysoko, klif jest ogromny :)
Gdy już wszyscy się napatrzyliśmy, nafotografowaliśmy, nawystawialiśmy na wiatr (mam przewiane plecy i znow nie moge się ruszać :/) ruszyliśmy w drogę powrotną. Wiodła ona inną trasą, tak by można zobaczyć coś innego. O ile podróż w stronę klifów wiodła obszarami śródlądowymi, tak powrót był zaplanowany na jechanie wzdłuż wybrzeża... Cholircia, mówię Wam. Niektorzy Irlandczycy mają cudownie położone domy. Z jednej strony ocean, z drugiej ogromne masywy górskie (to "ogromne" traktujcie tu z przymrużeniem oka :)). Do tego specyficzna architektura, roślinność... Mmmm... ładnie :).
Wracając mieliśmy jeszcze dwa foto-postoje. Tzn okazje by zobaczyć i uwiecznić na swoich cyfrakach inne ladne miejsca. Jednym z nich był kolejny klif ;) Dużo mniejszy, jednak zajrzenie w przedstawioną na załączonym zdjeciu szczelinę słabszych ludzi przyprawiało o zawroty głowy. Co ciekawe, okolica tego mniejsze klifu była równie ciekawa jak on sam. Wszędzie skały, skałki... wszędzie. Krajobraz istnie księżycowy.
Co do rzeczy o których jestem na 100% pewien że ich nie znacie to... Irlandia krajem surferów! :D Poważnie. Przejeżdzaliśmy obok plaży uznawanej za jedną z najlepszych na Zielonej Wyspie do uprawnia surfingu. I rzeczywiście, przejechało kilka samochodów z deskami na dachu, a z dala, na plaży widać było jakich amatorów tego sportu.
Tym akcentem skończę mój dzisiejszy wpis. Nie chcę pisać o wszystkim co widzieliśmy bo Michał mówił, że chcą z Basią też cos od siebie dorzucić, więc dam i pole do uzupełnienia relacji z wyprawy (a na pewno dorzucą jakies zdjęcia).
Pozdrawiam wszystkich
Szymon
PS. I nie czepiać się, ze się nie odzywam na GG ;P
Saturday, August 18, 2007
Obrazek i dwa słowa o Szymku :).
To jest tablica obrazujaca ekipe z naszego pokoju w DERi :). Jest szansa, że dojdą nowe postacie :).
A druga sprawa jest taka,że Szymek jest kłamczuchem! Obiecał, że z Basią zrobią sobie maseczkę z jakiegoś morskiego paskudztwa. Gdy Basia nałożyła już na siebie tą cudowną miksturę, to Szymus zdezerterował... szkoda, bo aparat miałem juz w pogotowiu :).
Pozdro osiemset pięć!.
p.s. Legia - 4 mecze -> 4 zwyciestwa! :).
Monday, August 13, 2007
Legia liderem! Ale ja nie o tym...
Aby więc nadrobić te zaległości postanowiłem** napisać Wam o naszych ostatnich dniach tzn. nie żebysmy się wybierali na drugą stronęm po prostu takmi sie powiedziało :).
A więc... niesamowite jaką przyjemność może dać człowiekowi zaczynanie zdania właśnie w ten nieprawdopodobnie gnębiony sposób :) - w tym miejscu wielkie pozdro dla pani Tworek. Ale zbaczam z tematu... więc, :D zacznijmy od stanu osobowego naszego mieszkania. w chwili obecnej mamy 3 osoby (Mateusz-facet z polskim parasolem, Szymon - człowiek,który nawet w grach wybiera rolę inżyniera, ja - osoba, która do dziś nie może odżałować,że jego młodośc nie przypadła na złote lata DISCO). Dima mieszkał u nas równo tydzień, co ciekawe - odpowiednie mieszkanie znalazł już za pierwszym podejściem. Umówił się, poszedł, zobaczył i zamieszkał jakieś 100 metrów od nas :).
Należy nadmienić, że stan osobowy wzrośnie w środe w godzinach popołudniowych do oszałamiających 5 osób :). Do GOLŁEJ przyjadą Basia i Jacek.... Basia jest moją dziewczyną***, a Jacek.....??? no własnie czy ktoś wie kim jest Jacek? ;) ogłosiłbym konkurs, ale Max katuje wątrobe na Ukrainie, wiec i tak pewnie nikt by nie zgadł :). Więc konkursu nie będzie. Nie będzie też idiotele, ani ankiety... Nie będzie niczego....
Podejmując wątek przerwany w poprzednim akapicie.. niczego nam tutaj nie brakuje, oprócz : polskiego świeżego chleba, znajomych z Polski i weekendu w rodzinnych czeterech kontach... Nie myślcie,że jest nam źle. Wręcz przeciwnie! Spotkaliśmy sporo ciekawych ludzi, szybko dogadaliśmy się z Polakami pracującymi w DERI, a i z obcokrajowcami**** też się dobrze dogadujemy. :) Nie nudzimy się, bo umawiamy się na wspólne oglądanie filmów (często we wtroki chodzimy do kina... nie, jeszcze nie ma polskich napisów :P ), granie w piłkę, w Unreal Turnament, Wolfenstein ET, w snookera, wychodzimy do pubów... a przecież to robimy wieczorami, czyli nudno na pewno nie jest, ale człowiek czasem czuje w sercu tęsknotę za krajem... dobra kończę, bo zaraz drugie stepy akermańskie się zrobią :). A z Mickiewiczem, to ja mam tyle wspólnego, co Szymek z byciem miłym***** :D.
Co do grania w piłkę, to dziś kupiliśmy nową gałę :). Marka - Adidas z akcentem klubu Chelsea. Początkowo miałem lekkie opory, bo akurat nie przepadam za tym klubem, ale po chwili zastanowienia uznałem, że przynajmniej kopać będę z zapałem ich klubowe godło :). Niestety zapał skończył się bólem pleców, który sprawia,że poruszam się jak facet, który 50 lat spędził przy klawiaturze, lub też jak człowiek, który idzie mając cały czas nadzieję,że znajdzie 2 zł na drodze.
Aha... jako,że jeden z naszych znajomych kończy(?)****** właśnie kolejna swoją płytę wpadliśmy z Szymkiem na pomysł, by stworzyć swój własny, autorski przebój. No bo w końcu ile można klepać w tej Javie? :). Na razie znamy tylko zarys motywu przewodniego. Oczywiście w obawie przed konkurencją******* nic więcej ujawnic nie możemy. Szukamy jednak pożądnych 'beatów' na podkład, w tej kwesti liczymy na silny odzew czytających. :) gdybyście mieli jakies ciekawsze rymy typu: szafa -żyrafa, to nie omieszkajcie zapodawać, joł.********
pozdr600
Dj hoook
*) no dobra, Szymek mi w dośc mocnych słowach uzmysłowił,że się obijam
**) Szymek zagroził że będzie mi w Wolfie w plecy strzelał jeśli nie napisze :).
***) to uwaga dla 3 czytelników z Pakistanu, którzy mogą nie być świadomi tego faktu...
****) hehe.. przyjechał Polak do Irlandii i Irlandczyków nazywa OBCOkrajowcami :D:D
*****) no dobra, zrobił mi właśnie herbatkę z cytrynką.... ale to wcale nie dowodzi faktu,że on jest miły!!! ;)
******) w sumie nie wiem czy kończy, Aniu może jakieś info?
*******) od której skopiowaliśmy motyw przewodni :)))
********) tylko nic ambitniejszego, bo:
- to się nie sprzeda
- nikt nie uwierzy,że sami to pisaliśmu
- chcemy uniknąć porównań z Jackiem Cyganem
:D
Sunday, August 12, 2007
Heloł
Wednesday, August 8, 2007
Thursday, August 2, 2007
Bez pomysłu na temat :)
Minał właśnie miesiąc naszego pobytu w Galaway... Myślicie może, że pokuszę się o krótkie podsumowanie? Nie! :) Zamiast tego garść newsów z ostatnich dni.
Bieżący tydzień mija w Galway pod znakiem wyścigów koni. Jest to wielkie wydarzenie tutaj, praktycznie całe miasto zaczyna żyć tym co dzieje się na hipodromie, tym co dzieje się wokół niego. A dzieje się dużo, jest to prawdziwy festiwal. Godziny pracy są skrócone, ulice, bary, restauracje przeżywają prawdziwe oblężenie(na jednym ze zdjęc widoczna Shop Street zatłoczona na dystansie paruset metrów tak gęsto, że lepiej szukać innej drogi niż się przez nią przedzierać). Znaleźć miejsce na spędzenie wieczoru, zamówić taksówkę, skorzystać z innych usług jest naprawdę ciężko, taki ruch! :) Z całego kraju (a pewnie i spoza) przybywa mnóstwo ludzi, w powietrzu wiszą wynajęte helikoptery. Irlandczyków dopadła "końska gorączka" :). My niestety na wyścigi nie pójdziemy. Cena wstępu jest troszke dla nas za duża. Chłopaki mówią, że wolą kije do snookera kupić niż wydać na bilet wstępu i pewnie jeszcze coś przegrac stawiając zakłady :). Wyścigi te są w niezwykle mocno zakorzenione w kulturze i mentalności tutejszych ludzi, dla nas to zadziwiające, ale zamiast narzekać - korzystamy z tego co się dzieje.
Inna rzecz która pewnie Was zainteresuje to fakt iż mieszka z nami Dmitrij. Przyjechał na kontrakt do DERI i przez jakis czas z nami pomieszka. Mam nadzieje że się nie obrazi gdy napiszę tu parę słów o Nim. Dimi pochodzi z Syberii, spod Tomska. O jego przyjeździe wiedzieliśmy już jakiś czas temu. Jednak nie zjawił się wyznaczonego dnia. Czekaliśmy na niego ze dwie doby, nie otrzymywaliśmy znaku życia. To nas trochę martwiło. Co się mogło stać?.. W poniedziałkową noc, po północy, ktoś zadzwonił do drzwi. Zatrzymaliśmy krwawą rozgrywkę w Unreal Tournamet i w bezruchu wsłuchaliśmy się w nocną ciszę. Gdzieś daleko przejechał samochód, w sąsiednim domu coś zaszurało.. szumiące drzewa zdawały się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co miało zaraz nastąpić. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz. Zeszliśmy z naszych łóżek i niepewnym krokiem wyszliśmy na korytarz. Jeden na drugiego, w milczeniu wymieniliśmy spojrzenia. Michał zebrał w sobie siły i wszystkie pokłady ukrytej gdzieś w środku odwagi, ruszył pierwszy. Jego kroki upiornie skrzypiały na drewnianych schodach. Mateusz i ja poszliśmy za nim. Schody rozskrzypiały się pod nami do tego stopnia, iż można by pomyśleć że stacza się na dół nie grupa wyrostków a jakaś upiorna mechaniczna stonoga. Alea iacta est. Ktoś czekał przed drzwiami. Drżąca Michałowa ręka zwolniła zamek. Drzwi powolnym ruchem, wciągając do mieszkania chaust powietrza, odsłoniły tajemniczą postać...
'Priwiet!' - zdawała się mówić. Jednak tylko zdawała, gdyż powiedziała 'Hello'. To był Dmitrij.
Wszyscy byliśmy podekscytowani, On troszkę zdezorientowany. Nocne powitanie było krótkie. Szybko pokazaliśmy gościowi mieszkanie, poczęstowaliśmy kolacją. Okazało się, że Dimi jechał do nas od piątku. Z Tomska pojechał koleją do Omska, stamtąd poleciał do Kaliningradu. Z Obwodu, samolotem, do Londynu. Lecz tam nie mając jakiegoś nowego wymaganego dokumentu został cofnięty spowrotem. Zawrócił do Rosji i przebijając się przez Kopenhagę i Dublin, w końcu dotarł do Galway. Tłumaczył nam potem, że nie mógł do nas napisać bo roaming bardzo szybko wykończył jego pre-paidowe konto w telefonie. Jedyne smsy jakie w pewnym momencie musiał wysłać, wysłał z telefonów przypadkowych przechodniów. Po krótkim zapoznaniu poszliśmy spać. Następne dni mineły Dimiemu na załatwianiu mnóstwa formalności, pejperłorków itp. Niestety Rosja leży poza UE i niewystarczy po prostu sobie przyjechać. Na szczęście wszystkie sprawy formalne zaczynają się pozytywnie kończyć, więc mamy więcej czasu by poprzebywać razem i lepiej się poznać. Nie będę opowiadał szczegółów naszych rozmów. Powiem krótko, bardzo Dmitrija polubiliśmy i życzymy mu jak najlepiej!
Mija miesiąc i trochę z Michałem odczuwamy chęć zobaczenia domu. Nie wiem jak Mateusz - on jest PRAWDZIWYM mężczyzną i nie przyznaje się do uczuć ;p. Oczywiście żartuję :). Nie jest to jakieś straszne uczucie tęsknoty, ile raczej przyzwyczajenie do tego, że w czasie semestru ten jeden weekend w miesiącu spędza sie we własnych pieleszach. W każdym razie sprzyja marzycielskim rozmowom i snuciu planów na przyszłość. Mam nadzieję, że tego akapitu nie przeczyta żaden z naszych szefów i nie dorzuci nam dodatkowej roboty tak byśmy nie mieli czasu się smucić ;).
Jakoś na początku wyjazdu niektóre osoby się martwiły żebyśmy przypadkiem nie zostali uwiedzeni przez uroki Irlandek. Otóż jedną pokochalismy bardzo mocno. Niestety nic z tego nie będzię :( Zimna babka z niej (jak poniżej widać) :(
PS. Przepraszam wszelkich językowych purystów za styl i błędy, ale piszę online, czasem zmieniam zdania i szyk składniowo-logiczny może byc zaburzony. Wszak nie piszemy żadnej kroniki, a tylko chwytamy i notujemy uchwycone impresje :]
Sunday, July 29, 2007
Zdjęcia i konkurs
Na początek dwa zdjęcia o rozbijaniu kotletów na obiad :). Niestety Jacek, schował/zabrał do Polski tłuczek do mięsa, wiec zmuszeni byliśmy wymyśleć inne rozwiązanie, oto ono:
jakby ktoś był mało spostrzegawczy, to informujemy, że za narzędzie posłużyły nam dwie plastikowe deski do krojenia, oraz solidna męska dłoń napędzana umięśnionym ramieniem :). Efekty nie były złe:
aha... przede wszystkim było bardzo smaczne :).
jako, że poprzedni fotokonkurs cieszył się sporym powodzeniem, to w tym tygodniu również postanowiliśmy przygotować dla Was pewną atrakcję. Pytanie brzmi. Przytocz skrócony żywot świętego widocznego na zdjęciu:
Wśród poprawnych zgłoszeń rozlosujemy dwie nagrody. Są to dwuosobowe wycieczki na coroczne imprezy kulturalne:
1) Mordobicie w Madrycie
2) Lanie w Pakistanie
[organizator nie pokrywa kosztów leczenia szpitalnego]
Wschodni-urodzinowy post :)
Informacja najważniejsza, dziś do naszego domku dołączy nowy mieszkaniec :). Po Idze (przyjechała do Mateusza w środę), Szymonie, Mateuszu, Jacku (który, jest teraz na wakacjach w Polsce) i chomiku, dołączy do nas Dimtrij : ). Dołączy on do ekipy DERI, a jako, że nie zdołał sobie wcześniej zapewnić miejsca do mieszkania, to do czasu powrotu Jacka zajmie jego pokój. Najbardziej uradowany tym faktem zdaje się być Szymon. Już nie może się doczekać, kiedy będzie mógł rzucać ‘sabakami’ ‘zdrastwujciejami’ i jakimkolwiek innym słowem pochodzenia wschodniego… ale nie aż tak wschodniego, żeby zdążył się nim podekscytować Tomuś – nasz naczelny kamikadze, stacjonujący w jednostce wojskowej w Koszalinie. Jeszce pozwolę sobie na pociągnięcie wątku o Tomusiu, ciekawym co tam u niego : ). Oczyma wyobraźni widze, jak lata po sarbinowskim poligonie wykrzykując ‘Yatta!!!’ za każdym razem, gdy pozwolą mu strzelić z karabinu :).
No ale wiadomo, że Dimitrij przyjedzie : ). Inną osoba, która nawiedziła nasze rodzinne gniazdko jest Iga (dla niewtajemniczonych – dziewczyna Mateusza). Początkowo z Szymkiem patrzeliśmy na nia wilkiem ; ), ale kawałek ciasta pierwszego dnia i pierogi ruskie nazajutrz stopiły lód w naszych sercach i przyjęliśmy ją ‘jak swoją’ :D. Oprócz miłego towarzystwa, które zawsze doceniamy, Iga ma jeszcze inne zasługi… m.in. uzdrowiła nam Mateusza, który od wtorku narzekał na przeziębienie : ). Niestety, liczba chorych w domu musi się zgadzać, więc w czwartkowy wieczór choróbsko dopadło moją skromna osobę. Piątkowy dzień spędziłem w łóżku, a spałem ok. 12 godzin na dobę : ). Oczywiście najbardziej doskwierała mi myśl, o tym, że opuszczam dzień pracy.. drobną niedogodnością był też fakt, że opuściłem imprezę urodzinową dwóch z naszych kolegów… chłopaki- najlepszego!!
Skoro jesteśmy już przy urodzinach i imprezach, to w minionym tygodniu zaszczytny wiek 23 lat osiągnął Bartłomiej : ), a imieniny obchodziła Ania : ). Wam również życzymy wszystkiego dobrego,. Pozwólcie, ze życzenia poprzemy pioooseneką!
:D:D:D:D:D:D
Wednesday, July 25, 2007
Some stuff :)
Nie to nie lasy deszczowe :)
Ot tak nam padać zaczęło któregoś dnia że poważnie baliśmy się o szczelność naszego gmachu :)
Aniu, apropos Harrego - to zdjęcie zrobiłem o 2 w nocy. Koniec kolejki ginął gdzieś hen między budynkami :)
A to kocisko pojawia sie zawsze za kuchennym oknem gdy poczuje że coś gotujemy :)
Tuesday, July 24, 2007
Wieczory w irlandzkich pubach można by opisywać na wiele sposobów. Moim zdaniem poniższa mp3 znakomicie oddaje atmosfere tych miejsc i spotkań :)
Enniscorthy in a bottle mp3
a tu tekst do utworu. Ćwiczcie, po naszym powrocie, którejś nocy na ulicy, nie bedziemy już śpiewać piosenek w tonacji psalmu a właśnie takie :)
Enniscorthy in a bottle lyrics
Monday, July 23, 2007
nowy image :).
Thursday, July 19, 2007
NUIG(*) vs PG
Oto fragmenty mejla który wprawił nas w osłupienie:
"Hi all,
a while ago, I collected a list of books which the NUIG library would buy on our behalf. As far as I know, most of those books have now arrived in the library.
However, DERI still has a large library budget to spend (a little less than 5000€). If we don't spend it this week, we will loose 61% of that budget (that's what they call "claw back"). So, within the next 24 hours I would need the help from everyone here in DERI to assemble a long list of books, journals, and any other kind of subscription we might want the library to acquire for us (...)"
W dwóch słowach - proszą nas o pomoc bo nie wiedzą co zrobić z 5k euro!
Tym optymistycznym akcentem pozdrawiamy studentów z trącących nędzą polskich uczelni i biednych doktorantów którzy mogą pomarzyć o wypadach na konferencje do Pekinu, Kalifornii, Korei i innych malowniczych zakątków co jest normalką dla studiujących tutaj.
Ehh....
*) NUIG = National Univeristy of Ireland, Galway
Tuesday, July 17, 2007
Wotrek, godzina 23.51
Brak weny ostatnio. Może odległość ojcowizny, matecznika naszych romantycznych i szalonych dusz wpływa nieco deprecjonująco na wylewność myśli które próbujemy tu uchwycić... Hmm... Norwid, Słowacki, Mickiewicz mieli zgoła na odwrót :)
Co u nas? Ano jakoś koło zamachowe naszego silnika powoli zaczyna się stabilizować. Każdego dnia o ustalonej porze pobudka, podobne śniadanie, odcinek przygód "Sziry" (siostra He-man'a) i robota. Szczęśliwie czas 15 godzinnych nasiadówek w pracy już się skończył. Projekt zgłoszony do konkursu, a my korzystamy z czasu na tyle by fizycznie i psychicznie wrócić do stanu względnego komfortu. Weekendowy wypad na miasto, dobra zabawa była oj dobra - tańce z "króliczkami" z Hen's Parties, świetna muzyka. Pokzaliśmy anglo-celto-sasom jak śpiewają słowiańscy mężczyźni - i to zupełnie na trzeźwo. Nasi konkurenci w śpiewie szybko pouciekali a mile naszym występem zaskoczone amerykanki zrobiły nam film - nie zdziwię się jeśli odnajdziemy się kiedys na youtubie :). Już czekamy na kolejny wypad na noc. Do innych czynników uspokajajacych nasze wnętrze mózgoczaszek zaliczyłbym min. dzisiejsza wizyte na snookerze, albo kino w sali konferencyjnej w gmachu DERI, w końcu zwykłe ale bardzo sympatyczne codzinne wygłupy (czasem brzuchy tak bolą, że już nie mogę i czekam kiedy zamknę sie sam w pokoju żeby odetchnąć chwilę :) ). O tym jak biegamy za piłką nie bede pisał. Myślę że Michał potrafi przekazać to dużo bardziej profesjonalnie z akcentem na pewne aspekty których ja w życiu bym nie dostrzegł :). Dzis odkrysliśmy urok grania w trybie mulitplayer w gry komputerowe. Siedzimy w salonie czy też leżymy w łóżkach i katujemy NFS:Porshe czy Quakea. Bardzo możliwe że pod koniec miesiąca zamieszka z nami jeden Rosjanin... zdaje się że Dmitrij. Damy potem znać co i jak.
Uparcie czekamy na wypłaty bowiem zabrane z domu zapasy zaczynają się kończyć. Mam nadzieję, że nie będziemy głodować.
Hmm... zakładając forum myślałem że ujmiemy tu opisy pewnych rzeczy jakimi się nasze kraje różnią. Jakoś widzę ze umyka nam ten aspekt. A szkoda bo my tu się do nowości przyzwyczajamy, a te stając się już całkiem normalne przestają inspirować. Liczę na Wasz feedback. Piszcie komentarze, a nasze relacje trochę ożyją :) Będziemy wiedzieć co Was interesuje (bo jeśli nic to zamkniem łamy tego bloga ;) ).
Na koniec dodam że w Galaway znalazł się "Ktoś_tam z Atlantydy" - ten znany grajek z Sopotu. Wszyscy Polacy Jego widokiem są mocno zszokowani. Cóż.. polska konkwista okazuje się nie mieć granic.
A to trzy zdjątka:
Tak wygląda pobliski kościół. Ot zwykły budyneczek kolo supermarketu.
Nasz towarzysz ostatniej imprezy (przy Guinnessie oczywiscie)
A to osobliwa tapeta jednego z korytarzy w DERI. Stanowi ją UMLowy projekt jednego z rozwijanych systemów.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie (tych o których wiem, że czytają, a i tych o których nie wiem również)
Saturday, July 14, 2007
Weekend :)
Wiecie jaki dzień jest najpiękniejszy ze wszystkich dni w całym roku? Boże Narodzenie? 31 grudnia? 1 stycznia? 14 lutego? Nic z tych rzeczy... najpiękniejszym dniem jest sobota po solidnie przepracowanym tygodniu.... siedzę sobie właśnie w salonie naszego wynajmowanego domku i... i nie robię nic : ). Cudowne uczucie : ). Człowiek, który stworzył wolną sobotę powinien dostać kratę piwa : ).... ale sobota nie przyszła tak, po prostu, ale po kolei.
Na wstępie muszę przeprosić za mały poślizg. Nie było to spowodowane moim lenistwem. Zeszły tydzień był bardzo napięty. Dziś mija termin na nadsyłanie projektów, na wspomniany już przez Szymka konkurs projektów dotyczących zagadnień semantycznych, a nasz MarcOnt zalicza się do nich : ). Niestety w wymaganiach konkursowych pojawiły się rzeczy jeszcze nie zaimplementowane w naszym systemie. Musieliśmy więc je dopisać. Dodatkowo trzeba było stworzyć tutorial, co również pochłania sporo godzin. Jednak nie to wszystko było najgorsze. Najbardziej irytował fakt, że co chwila napotykaliśmy bugi, czy wręcz funkcje atrapy. Bywało czasem tak, że wykryty i naprawiony bug pociągał za sobą dwa nowe. Niestety tak czasem bywa, gdy musimy naprawiać czyjś kod :P.
Chociaż kosztowało to nas masę pracy, bo praktycznie od przyjazdu się tym zajmowaliśmy, a ostatnie dni sprowadzały sie do powrotów do mieszkanie na krótki sen i śniadanie (w czwartek byliśmy w robocie 15 godzin :P, wychodząc mieliśmy tak sprane mózgi,że dopadła nas niesamowita głupawka), chociaż czasem leciały mocne słowa, to udało się. Doprowadziliśmy portal do względnej stabilności. Udało nam się usunąć cał masę błędów : ) i co najważniejsze, zgłosić nasz portal na konkurs. Teraz wypada tylko czekać z niecierpliwością na to czy ‘żyri’ dostrzeże nasz geniusz : ).
Obiecałem też pokazać Wam czym różnią się polskie boiska od tych w Irlandii... otóż prosty przykład:
-boisko na którym rozgrywamy w Polsce ligę amatorską (pozdro dla walecznej drużyny Metalurga!) : zdjęcie numer 1
-jedno z wielu ogólnodostępnych boisk w Irlandii (pozdro dla Jacka Gmocha!):zdjecie numer 2
Zwykle w takich okazjach pada zdanie ‘znajdź x różnic między tymi obrazkami’... ja zmienię troszkę zasady. Znajdźcie jedną rzecz łączącą te boiska... teraz rozumiem co miał na myśli Leo mówiąc,że nie mamy gdzie szkolic młodzieży, a on na większość naszych ‘boisk’ nie wyprowadziłby psa, z obawy,że mógłbaby psina krzywdę sobie zrobić :P. Na boisku Salosu (na zdjęciu, wspomniana już liga amatorska) piłka kopnięta po ziemi jest w stanie podskoczyć na nierówności na wysokość kolana. Tutaj toczy się równiutko jak po stole, a gdy na dodatek trawa jest lekko mokra, to piłka nabiera lekkiego poślizgu i sunie po tej trawie w taki sposób, że ma się ochotę grać godzinami.
Aha, jesli ktoś myśli, że kontrast spowodowany jest opadami deszczu, to niech pomyśli jeszcze raz, tym razem uwzględniając fakt,że tutaj pada codziennie.
Wczoraj, gdy przed 21 wychodziliśmy z pracy narodził się pomysł snookera. : ) Graliśmy w czterech(cała ekipa Markonta) przy jednym stole, zmieniając kolejność uderzeń. Skoro wygrałem 2 z 3 frame’ów, to nie omieszkam o tym napisać : ). Pozostała partię wygrał Maciek. Należy podkreślić spore postępy Szymona, który grał trzeci raz w życiu, a był już bliski wygrania frame’a (walka toczyła się do ostatniej czarnej : ) ). Jednak Szymon wbijający bile sprawia nam dużo mniej radości, niż momenty, gdy potwierdza,że ma wrodzony talent do omijania bil, które nie dadzą się ominąć : ).
To na razie tyle. Wprawdzie zaniedbujecie nas trochę i nie wpisujecie nic, a nic w komentarzach, ale i tak będziemy ten blog prowadzić dalej : ). Dziś sobota, wieczorkiem pójdziemy zapolować na jakieś Guinnessy : ).
Pozdro600
Michał
Wednesday, July 11, 2007
Parę ostatnich dni
Jednym z ciekawszych aspektów pracy "Markontów" jest zbliżający się Semantic Web Challange (http://iswc2007.semanticweb.org/) do którego zgłaszamy nasz projekt. Pracy co nie miara, ale postepy i widoczne efekty przepełniają dumą. Mam nadzieję ze zdarzymy do deadlineu.
Co zas poza naszą własną "działką"? Ano mamy w pracy czas... nazwijmy to "audytów". Przyjeżdzaja do nas bardzo ważni ludzi z firm (dzis byl taki pan z Ameryki :) ) i obserwują, zapoznają się z pracami instytutu. Przyznam że lekko łechce naszą próżność możliwość pracy tutaj :)
"Studenckiego życia" w ostatnich dniach nie zażyliśmy wiele. Powstrzymuje nas wspomniana ilosc pracy, jak również i pogoda która najwidoczniej swiadoma swoich kaprysów zdaje się mówić "najpierw obowiązki, potem przyjemności!" :)... ale przed pograniem w snooka dzis nas nie powstrzymała :] ... czekamy do weekendu :]...
Niektorzy może nie zauważyli, ale znajdująca się pod linkiem poniżej (post Kciuka) stronka ze zdjeciami jest na bieżąco aktualizowana, tak więc jesli nie pojawiają sie nowe tu, szukajcie tam. Dzis jednak, tak dla ożywienia, wrzucam trzy zdjęcia. Apropos zdjęc - już niedługo nasze fizys zdobić będą stronkę DERI :)
A oto fotografie:
Nasza, niepełna, grupka
Wieczorne szaleństwa ;P
Michał i ja na miejscu pracy
Tyle na dziś.
Pozdrawiam i do.... przeczytania :)
Tuesday, July 10, 2007
Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, a przecież sporo się działo , m.in. był weekend, a w Galway weekendy rzadko bywają nudne. Można się o tym przekonać już po pierwszym weekendzie spędzonym w tym spokojnym miasteczku na zielonej wyspie :].
Weekend zaczęliśmy tradycyjnie w piątek. Jako,że dojechała pozostała piątka (Mateusz Kaczmarek dojechał w poniedziałek 9.07) to w gronie dziesięciu osób spotkaliśmy się na przedwypadowym spotkaniu u nas w domu (Hazel Park 63). Było nas sporo: 8-miu studentów, oraz Jacek i Maciek, czyli chłopaki na doktoracie. Po krótkim omówieniu starych czasów na eti :) wyruszyliśmy na miasto. Byliśmy juz ‘w dobrych humorach’, więc i podróż przebiegała dośc sprawnie... do czasu. Na moście, koło czterdziestoletniego kościoła stylizowanego na zabytek, zagubiła się nam trójka imprezowiczów :). Na szczęście akcja ratunkowa przebiegła szybko i sprawnie, wiec już całą dziesiątką udaliśmy się King’s Heads (chyba tak to się pisze :) ).
Już na wstępie przeżyłem szok. Choć ludzi było całe mnóstwo to w pubie nie było duszno i NIE BYŁO DYMU PAPIEROSOWEGO!!! Dodatkowo człowiek nie czuł się zestresowany faktem,że jakiś kark potrąci go barkiem, uznając ten fakt, za doskonałą okazję, do wyjaśnienia pewnych spraw na zewnątrz... w pubie było inaczej. Gdy dość spory jegomość potrącił mnie lekko barkiem, nie stało się to zarzewiem konfliktu, lecz pretekstem do ucięcia sobie krótkiej pogawędki. : ).
No i teraz dochodzimy do sedna sprawy. Oczywiście brak dymu jest niesamowity, otwartość Irlandczyków również na wysokim poziomie, ale... no waśnie nie po to wszystko idzie się do pubu :). Do pubu idzie się na piwo a właściwie to na...
Piwo, które w smaku przypomina kawę, a nalewane z kija (innego nie piłem, by nie zepsuć ‘pierwszego razu’) ma jeszcze niesamowicie przyjemną konsystencję. Można ją przyrównać do piwa Okocim Palone....
...
...
No dobra, przeczytałem jeszcze raz ostatnie zdanie poprzedniego akapitu (nie, nie tego z kropkami) i dochodzę do wniosku,że prędzej przyrównałbym polityke socjalną Polski i Szwecji.... powiedzmy,że Okocim się stara : ).
Guinness jest naprawdę bardzo smacznym piwem, ale gdyby ktoś stęsknił się za polskopodobnym piwem, to niestety może się rozczarować. Drugim rodzajem piwa sprzedawanego w pubie jest...(tutaj pada nazwa której nie pamiętam... jutro Macka zapytam : ) ) ... przypomina ono w smaku. Vibowit. Pamiętacie jeszcze takie rozpuszczalne lekarstwo/witaminy, sprzedawane na saszetki? Jeżeli ktoś nie pamięta, to niech sobie skojarzy lekko kwaśnawa orenżadę :) . Tzn. Tego piwa nie kupowałem, ale nie omieszkałem spróbować, od chłopaków, którzy się w nie zaopatrzyli. W mojej rece dzielnie spoczywał Guinness. :D.
Jeszcze pokrótce ceny: Guinness z kija 3,70 euro, Jack Daniels z lodem 4,50 euro.... o reszcie na razie nie wiem.. [w kwestii sprostowania, whisky na razie tez nie próbowałem : )... powtórzę ‘na razie’ ].
W zasadzie to chyba wszystko... aha... jeszcze dobrym zwyczajem tego pubu jest to,że w weekendy zaprasza zespoły. Tym razem był całkiem przyjemny, grali raczej covery bardziej osłuchanych utworów, ale nikomu to nie przeszkadzało w dobrej zabawie.
Dobra, jest pierwsza w nocy. Jutro na 9 do roboty. Dziś siedzieliśmy w niej 10h, bo deadline’y gonią. Ale deadline jest na sobotę do południa, potem na pewno nawiedzimy jakiś pub, wiec będzie o czym pisać.
Jutro/pojutrze wrzucę jakieś fotki. Opiszę też pokrótce różnicę między boiskami, a także przedstawię wrażenia z parapetówy u ‘Dżeromów’ (chłopaki od JeromeDL) i ‘Adamków’ (chłopaki od S3B, albo równie nieprzerabialnego skrótu, którymi zajmuje się Adam : ) ). Aha... dla ścisłości, my jesteśmy ‘Markonty’ (od naszego projektu).
....
....
Dobra uciekam się myc i lulu, bo ‘mało casu, kruca bomba, mało casu’.
Pozdro600.
Sunday, July 8, 2007
Fotki
http://www.flickr.com/photos/9707865@N07/
Wszystko oczywiście objęte cenzurą, więc nie zobaczycie jak się tutaj grzecznie zachowujemy na mieście ;)
Kciuk
Saturday, July 7, 2007
Pierwszy piatkowy wieczor
Wczorajszy dzien uplynal pod znakiem 'krolewskiej glowy' (King's Head Pub) z posmaczkiem 'irlandzkiego zlota' jakim zdecydowanie mozna nazwac Guinessa. Jak krotko i tresciwie opisac wczorajsza impreze ktora niewatpiwie byl wypad na miasto? Na pewno mowiac - inaczej niz w Polsce, lepiej niz w Polsce. Ktos moze sie zastanawiac a co tam takiego niezwyklego?
1) Zatloczone, ladne puby z rozsadnymi cenami
2) Muzyka na zywo (i to wysokiej jakosci a nie jakies patupaje :) )
3) Kluby maja absolutny zakaz palenia wiec nie wraca sie z ubraniem przesiaknietym smrodem :)
4) Uprzejmi ludzie - mozesz porozmawiac z kazdym, przypadkowo potracony mezczyzna nie atakuje cie wyzwiskami i nie wyrywa sie do bojki jak w Polsce
5) Jeszcze raz uprzejmi ludzie :) - rozmowy na ulicach, pozytywne zaczepki ;) - o! jakies trzy dziewczyny prosily "give us a hug cause you're so pretty" :D:D;P, uczylismy cyganow mowic po 'polsku', a ochroniarze to nie przyglupie miesniaki ;)
6) Guiness - dla mnie o lekkim smaku kawy :)
Mam nadzieje ze ten wczorajszy wieczor po ktorym wszyscy byli bardzo zadowoleni po 3 miesiacach okaze sie najslabszym z piatkowych wieczorow ;) Tego sobie i innym zycze.
Tyle ode mnie, chlopaki napiszcie cos :)
Niedlugo dorzucimy pare zdjec z wypadu
Pozdro602 :)
Friday, July 6, 2007
Thursday, July 5, 2007
Bo Szymon to lubi miec przejebane :]
Michal tak pieknie rozpoczal wpisy naszego bloga, ze choc chcialem wczesniej pojsc spac, nie moge powstrzymac sie przed dodaniem swoich 3 gro... tzn 3 euro centow :). Oto kilka moich refleksji z ponad dwoch dob spedzonych w Polandii ;p.
Po locie pelnym pozytywnych emocji (duzo smiechu, durnych pomyslow - od liczenia zadan fizycznych na predkosc samolotu ktory mialby leciec tak aby caly czas byl o tej samej godzinie, w sensie stref czasowych, niezaleznie od godzin lotu (dla zainteresowanych - wyszlo okolo 1,6macha :) ), az po moje dzieciece wybuchy radosci wynikajace z pierwszego w zyciu lotu :D) postawilismy pierwsze kroki na Zielonej Wyspie. Przywital nas... wiatr i deszcz :). Ale nie zwazajac na przeciwnosci aury - choc ponoc, jesli wierzyc tubylcom, pogoda byla niezla - po odebraniu bagazy wyszlismy z lotniska. Tam czekal na nas Dobry Duch Maciek, ktory w swej uprzejmosci zabral nas swoim autem do Galway. Pierwsza podroz autem dla kontynentalnych wycieruchow mogla byc koszmarem. Wyjezdzajace zza ciasnego zakretu auta idace na 'czolowe' przyprawialy o ostra pikawke, az do momentu gdy uswiadamialo sie sobie ze to przeciez ruch lewostronny a wyskakujacy po prawej stronie auto jedzie zgodnie z tutejszym prawem :).
Zas co do okolic... musze przyznac ze sa zblizone do polskich. Rzucaja sie w oczy roznice architektoniczne - tu nie bylo komuny i bloki z plyty nie istnieja.., no do tego egoztyczne rosliny to tez nie rzadkosc (ot chocby palmopodobne drzewa).
Po dotarciu do domu, mocno zmeczeni, zrobilismy sobie mala uroczystosc za szczesliwy dojazd i kupie smiechu (nie ukrywam ze rowniez mocno zolnierskiego ;p) poszlismy spac. Dzien w pracy znakomicie strescil przedmowca ;p (dobra - tak naprawde jest pozno i chce juz konczyc to pisanie :)).
Co zas do naszych nowych 'imion':
Michal 'kat 90 stopni' - a bo dla michala kat miedzy osia padania bili na bande a osia odbicia od bandy to zawsze 90 stopni - nie wazne jak bila pada - obrazujac to - bijac prosto w bande, bila potoczy sie wzdluz niej :D Do tej pory nie wiemy jak on to wyliczyl ;D
Mateusz 'dam sobie w zyle' - bo im gorsze masochistyczne cuda sobie wymyslal, tym lepsze robil breaki :D
Szymon 'prawie' - no bo prawie trafialem w luzy (dziury w stole do snookera) ;p
Szymon 'mam przejebane' - to dowcip Mateusza ktory podsumowal moje taski w Projekcie Grupowym... i nie tylko ;p
Imienia nie wyrobil sobie tylko 'Kciuk' (wlasnie Kciuku, a skad 'Kciuk' wlasnie? :))
...
Ehh pozno juz... i styl beznadziejny. Ide spac. Jesli chcecie wiedziec cos dokladniej to komentujcie :)
Mysle ze niedlugo wrzucimy pierwsze zdjecia.
Pozdro601
sz.
PS. Irlandki wcale nie sa takie brzydki ;P
Wieczor i poranek, wpis pierwszy.
Hej wszystkim :)
ostatnimi czasy nie mamy za wiele wolnych chwil, bo jesli nie jestesmy w robocie, to idziemy do sklepu, lub tez dzwonimy do rodzicow/dziewczyn itd. Dlatego zdecydowalismy sie zalozyc blog. :). moze sie zdazyc, ze bedziemy go uaktualniac bardzo nieregularnie. a niestety to nie sa studia, ze czlowiek zarywa noc i odsypia na wykladzie ( pozdro Pawelku :) ).
wiec moze na poczatek (i nic mnie nie obchodzi, ze nie zaczyna sie zdania od 'wiec' :) ) krotko o
aha... nie mam polskich znakow. po prostu jeszcze nie zainstalowalem ich :). nie wiem czy to zrobie, na razie jakos zyje bez nich :).
ale wracajac do miasteczka. ma wprawdzie tylko 70tys. mieszkancow, ale przez fakt,ze tutaj nie ma wiezowcow jest bardzo rozlegle. swoje tez robia trawniki, parki itd. po prostu ustalmy, ze wszedzie jest dosc spora odleglosc.:). np. Wycieczka do sklepu zabiera jakies 30 min :). Za to w tym sklepie mamy polska polke(z braku polskic liter wytlumacze, ze chodzi o drewniana deske :) ), gdzie mozna kupic tymbarka/kubusia/przetwory winiary :). W kasie tez czesto nalezy przywitac sie z ania/dagmara :P. Ogolnie jest tu bardzo polsko :).
Poza lewostronnym ruchem, duzymi odlegosciami w oczy rzuca sie duza ilosc zieleni i… nieslychana ilosc boisk!! Trawa tutaj jest cudowna I juz nie mozemy sie doczekac, kiedy pokopiemy sobie pilke na trawce :). chociaz bramki czesto sa do rugby, albo do ‘garlicu’ co jest polaczeniem pilki noznej z rugby, to poradzimy sobie.
W naszym pokoju w DERI (moim i szymona ) jest siedmiu polakow, irlandczyk i koreanka (albo chinka…. :) ). Irlandczyk ma na imie Ed. Fajnie, bo latwo sie to pamieta. Koreanka… hm… ba imie zbyt skomplikowane, wiec wszyscy zwracamy sie do niej ‘Grace’ :). W pracy panuje bardzo mila atmosfera, choc wszyscy caly czas podkreslaja, ze wazne jest, bysmy cos wiekszego zrobili. W przeciwnym wypadku moze byc juz mniej zabawnie.
Dzis (5.07) bylismy na snookerze. Takim prawdziwym, bo rozgrywanym w klubie, gdzie obok siebie staly 3 stoly, a godzina gry na jednym z nich kosztowala mniej niz taki sam okres czasu na stole do poola. : ). Klub byl na tyle profesjonalny, ze pod scianami staly szafki, zamykane na klodki. Mylilby sie jednak ten, kto sadzie, ze ludzie trzymaja tam ubrania. Szafki byly ewidentnie przewidziane na… kije!!! Czegos takiego w gdansku nie ma. Ciekawym doswiadczeniem byl tez widok dwoch irlandczykow, ktorzy grail na stole obok. Choc stroj zadnego z nich nie przypominal kamizelek jimmiego white’a ( mieli trzypaskowe dressy adidasa i czapeczki nike) to celnosc uderzen wprawiala nas w zaklopotanie…. Jednak chlopcy okazali sie dosc mili i nieomieszkali wytknac nam niedociagniec w grze. :). Ogolnie snooker stal sie jednak dodatkiem. Pomimo zerowego spozycia alkoholu dostawalismy niemalej glupawki. A bohaterem dnia zostal:
Szymon ‘prawie’ | ‘mam przejebane’ Pajak(is) :D – warto nadmienic, ze rozdzielenie kazdego z trzech imion jest wazne :). Niedaleko za nim byli Michal ‘kat 90 stopni’ Nowacki i Mateusz ‘dam sobie w zyle’ Marmolowski. :D.
Moze w nastepnym wpisie wyjasnimi dlaczego uczestnicy wyjazdu zostali ochrzczeni tymi iminoami… a moze zapomnimy… mamy jednak nadzieje, ze zycie w irlandii zapewni nam dodatkowych wrazen, a i nowych imion bedzie z czasem przybywac.
Pozdro6000
Michal
p.s. pisze z angielskim slownikiem, wiec wybaczcie ogrom literowek jaki sie zapewne pojawil..