Dzisiejszy dzień zaskoczył nas ładną pogodą. Dobre nastroje poprawił spacer do centrum. Jednak zdażył się mały wypadek :(
Michał pozostał zupełnie niewzruszony...
...iż jego Basia wpadła w sieć...
...okrutnego Pająka!
:)
Pozdrawiamy i uprzejmie sie zapytowujemy czemu nie dajecie odzewu pod naszymi rzadkimi, ale jednak, postami?
:)
Tuesday, August 28, 2007
Sunday, August 26, 2007
List z dalekiej podrózy
Cześć!
Wreszcie, po wielu dniach, po apelacji niektórych osób, dokonuje kolejnej odsłony Bloga. Może zacznę od wyjaśnienia. Dlaczego nie piszemy już z taką częstotliwością? Odpowiedź jest dość prosta... niewiele się dzieje. Wpadliśmy w rytm pracy, a czas wolny ciężko było wypełnić czymś innym niż to o czym już do tej pory pisaliśmy. Ale do rzeczy...
Nie wiem czy wiecie, ale pozostały 4 tygodnie - 1 dzień do naszego powrotu. Gdy my sobie uzmysłowiliśmy to, że 2/3 pobytu już za nami, a o Irlandii nie wiemy więcej niż to co oferuje nam Galway, postanowiliśmy ruszyć w drogę i poznać kraj od "zaplecza". Jako cel wycieczki wybraliśmy sobie słynne Cliffs of Moher. Wstawszy wcześniej niż zwykle i to do tego w sobotę udaliśmy się do Turist Office i kupiliśmy w cenie 20 euro bilety na wycieczkę. Krótka odprawa i jesteśmy w drodze. Muszę przyznać że firma organizująca te wypady sprawuje się naprawdę nieźle. Przewodnicy mają dużą wiedzę, ciekawie ją przedstawiają, zdecydowanie nie można się znudzić.
( Jeśli chcecie wiedzieć jak podróżuje nasza polska "inteligencja", nasz informatyczny skarb narodowy to tu jest zdjęcie ;p )
Btw. drogi w Irlandii są straszne. Mają wprawdzie lepsze nawierzchnie, ale są tak niewyobrażalnie wąskie i krętę, że aż cud gdy takie dwa autokary lub ciężarówki mijają się wzajemnie. W każdym razie większość drogi którą my jechaliśmy miała szerokość dwóch autkarów + po 30cm pobocza. Dalej był już tylko póltorametrowy kamienny mur 8|
Podróż miała zaplanowanych kilka przystanków. Pierwszym była jaskinia, którą chętni mogli zwiedzić. My machnęliśmy na nią ręką (szczególnie że była to dodatkowa opłata) i weszliśmy sobie na górę. To z niej właśnie pochodzą dwa następne zdjęcia. Co ciekawe, gdy patrzyłem na te masywy z daleka, ich szary kolor tłumaczyłem sobie tym, że to są jakies wrzosy, czy też jakaś inna roślina. Gdy dojechaliśmy do nich okazało się ze to skały. Ogromne ilości skał i kamieni (jakiś miękki rodzaj - stąd są one porozłupywane, nieregularne). W tym momencie zrozumialem skąd w irlandzkim krajobrazie tyle
kamiennych murków. A wierzcie lub nie - jest ich masa. W Polsce pola dzielimy miedzą, płotem. Tutaj buduję się kamienne mury. Tworzą one klimat, szczególnie te stare, obrośnięte pnączami, wtopione w roślinność. No ale zaczynam sie niepotrzebnie rozwodzić nad detalami ;).
W każdym razie, na trzecim zdjęciu widać na horyzoncie zatokę. Po jej drugiej stronie leży Galway. Niestety pogoda nie pozwoliła oglądać obiektów z dalekich odległości - mgła, troszkę mżyło.
Tutaj, w jednej z irlandzkich wsi, może miasteczek, równiez mieliśmy krótki postój, możliwość zwiedzenia starego kościoła. Na zdjęciu jednak nie architektura sakralna a irlandzka flaga :). Jak widać tubylcy przywiązani są do swoich narodowych symboli.
Droga drogą, czas mijał, a my zbliżaliśmy się do celu naszej wycieczki... Klify.
No cóż... "Mohery" dają radę ;) Miejsce jest niesamowite. Ogromna skała urywająca się 250 metrów nad poziomem oceanu. W porównaniu z nimi wszystko jest takie malutkie :) Człowiek stojąc tam ma świadomość wysokości, ogromu masywu itd, ale nie jest w stanie tego poczuć. Brak punktu odniesienia. Patrzy się z góry na taflę wody. Wydaje się iż spokojnie faluje. Jak Bałtyk w naszej gdańskiej zatoce. Przepływający statek wspinający się i spadający z tych małych wydawało by sie fal daje jednak do zrozumienia że Atlantyk to jednak nieco inny wymiar, nieco inna skala wielkości i siły :)
Infrastruktura na klifach jest całkiem dobra. Przygotowane chodniki, kamienne zapory chroniące turystów, mnóstwo tabliczek, ostrzeżeń itp. Można spokojnie zwiedzać. A wśród zwiedzających najwięcej jest... no kogo? :) Polaków oczywiście, potem Hiszpanów (nie dałem im palmy pierwszeństwa tylko z własnej narodowej dumy, ale tak naprawdę to chyba ich było więcej ;). Dalej słychać było jakiś niemiecki i pare innych jezyków. W każdym razie gdybyście kiedyś poszli spać do swoich łóżek a potem przypadkiem obudzili się nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, na Moherach, możecie spokojnie mówić po polsku. Bez trudu ktoś Was zrozumie ;)
Na tym zdjęciu jestem ja :). Ale nie załączam go tylko po to by pokazać jak jestem szczupły, przystojny, jak się męsko opieram o mur, czy po to by się pochwalić espresso, ale po to by:
a) pokazać Wam wieżę strażniczą. Wybudowano ich na irlandzkim wybrzeżu sporo. Dlaczego? Przyczyna wywodzi się z czasów napoleońskich. Gdy mały generał podbijał kolejne kraje europy, Anglia była oczywiście jego wrogiem. W obawie przed francuskimi okrętami, z potrzeby przekazywania szybko informacji, wybudowano masę takich wież na których anglicy/ajrisze czatowli wypatrując na horyzoncie francuskich bander. Dzis to już tylko atrakcja turystyczna.
b) pokazać Wam proporcję. Na tym zdjęciu jest ta sama wieża. Do tego, poziom oceanu nie został uchwycony w kadrze. Teraz zatem widać. Jest cholernie wysoko, klif jest ogromny :)
Gdy już wszyscy się napatrzyliśmy, nafotografowaliśmy, nawystawialiśmy na wiatr (mam przewiane plecy i znow nie moge się ruszać :/) ruszyliśmy w drogę powrotną. Wiodła ona inną trasą, tak by można zobaczyć coś innego. O ile podróż w stronę klifów wiodła obszarami śródlądowymi, tak powrót był zaplanowany na jechanie wzdłuż wybrzeża... Cholircia, mówię Wam. Niektorzy Irlandczycy mają cudownie położone domy. Z jednej strony ocean, z drugiej ogromne masywy górskie (to "ogromne" traktujcie tu z przymrużeniem oka :)). Do tego specyficzna architektura, roślinność... Mmmm... ładnie :).
Wracając mieliśmy jeszcze dwa foto-postoje. Tzn okazje by zobaczyć i uwiecznić na swoich cyfrakach inne ladne miejsca. Jednym z nich był kolejny klif ;) Dużo mniejszy, jednak zajrzenie w przedstawioną na załączonym zdjeciu szczelinę słabszych ludzi przyprawiało o zawroty głowy. Co ciekawe, okolica tego mniejsze klifu była równie ciekawa jak on sam. Wszędzie skały, skałki... wszędzie. Krajobraz istnie księżycowy.
Co do rzeczy o których jestem na 100% pewien że ich nie znacie to... Irlandia krajem surferów! :D Poważnie. Przejeżdzaliśmy obok plaży uznawanej za jedną z najlepszych na Zielonej Wyspie do uprawnia surfingu. I rzeczywiście, przejechało kilka samochodów z deskami na dachu, a z dala, na plaży widać było jakich amatorów tego sportu.
Tym akcentem skończę mój dzisiejszy wpis. Nie chcę pisać o wszystkim co widzieliśmy bo Michał mówił, że chcą z Basią też cos od siebie dorzucić, więc dam i pole do uzupełnienia relacji z wyprawy (a na pewno dorzucą jakies zdjęcia).
Pozdrawiam wszystkich
Szymon
PS. I nie czepiać się, ze się nie odzywam na GG ;P
Wreszcie, po wielu dniach, po apelacji niektórych osób, dokonuje kolejnej odsłony Bloga. Może zacznę od wyjaśnienia. Dlaczego nie piszemy już z taką częstotliwością? Odpowiedź jest dość prosta... niewiele się dzieje. Wpadliśmy w rytm pracy, a czas wolny ciężko było wypełnić czymś innym niż to o czym już do tej pory pisaliśmy. Ale do rzeczy...
Nie wiem czy wiecie, ale pozostały 4 tygodnie - 1 dzień do naszego powrotu. Gdy my sobie uzmysłowiliśmy to, że 2/3 pobytu już za nami, a o Irlandii nie wiemy więcej niż to co oferuje nam Galway, postanowiliśmy ruszyć w drogę i poznać kraj od "zaplecza". Jako cel wycieczki wybraliśmy sobie słynne Cliffs of Moher. Wstawszy wcześniej niż zwykle i to do tego w sobotę udaliśmy się do Turist Office i kupiliśmy w cenie 20 euro bilety na wycieczkę. Krótka odprawa i jesteśmy w drodze. Muszę przyznać że firma organizująca te wypady sprawuje się naprawdę nieźle. Przewodnicy mają dużą wiedzę, ciekawie ją przedstawiają, zdecydowanie nie można się znudzić.
( Jeśli chcecie wiedzieć jak podróżuje nasza polska "inteligencja", nasz informatyczny skarb narodowy to tu jest zdjęcie ;p )
Btw. drogi w Irlandii są straszne. Mają wprawdzie lepsze nawierzchnie, ale są tak niewyobrażalnie wąskie i krętę, że aż cud gdy takie dwa autokary lub ciężarówki mijają się wzajemnie. W każdym razie większość drogi którą my jechaliśmy miała szerokość dwóch autkarów + po 30cm pobocza. Dalej był już tylko póltorametrowy kamienny mur 8|
Podróż miała zaplanowanych kilka przystanków. Pierwszym była jaskinia, którą chętni mogli zwiedzić. My machnęliśmy na nią ręką (szczególnie że była to dodatkowa opłata) i weszliśmy sobie na górę. To z niej właśnie pochodzą dwa następne zdjęcia. Co ciekawe, gdy patrzyłem na te masywy z daleka, ich szary kolor tłumaczyłem sobie tym, że to są jakies wrzosy, czy też jakaś inna roślina. Gdy dojechaliśmy do nich okazało się ze to skały. Ogromne ilości skał i kamieni (jakiś miękki rodzaj - stąd są one porozłupywane, nieregularne). W tym momencie zrozumialem skąd w irlandzkim krajobrazie tyle
kamiennych murków. A wierzcie lub nie - jest ich masa. W Polsce pola dzielimy miedzą, płotem. Tutaj buduję się kamienne mury. Tworzą one klimat, szczególnie te stare, obrośnięte pnączami, wtopione w roślinność. No ale zaczynam sie niepotrzebnie rozwodzić nad detalami ;).
W każdym razie, na trzecim zdjęciu widać na horyzoncie zatokę. Po jej drugiej stronie leży Galway. Niestety pogoda nie pozwoliła oglądać obiektów z dalekich odległości - mgła, troszkę mżyło.
Tutaj, w jednej z irlandzkich wsi, może miasteczek, równiez mieliśmy krótki postój, możliwość zwiedzenia starego kościoła. Na zdjęciu jednak nie architektura sakralna a irlandzka flaga :). Jak widać tubylcy przywiązani są do swoich narodowych symboli.
Droga drogą, czas mijał, a my zbliżaliśmy się do celu naszej wycieczki... Klify.
No cóż... "Mohery" dają radę ;) Miejsce jest niesamowite. Ogromna skała urywająca się 250 metrów nad poziomem oceanu. W porównaniu z nimi wszystko jest takie malutkie :) Człowiek stojąc tam ma świadomość wysokości, ogromu masywu itd, ale nie jest w stanie tego poczuć. Brak punktu odniesienia. Patrzy się z góry na taflę wody. Wydaje się iż spokojnie faluje. Jak Bałtyk w naszej gdańskiej zatoce. Przepływający statek wspinający się i spadający z tych małych wydawało by sie fal daje jednak do zrozumienia że Atlantyk to jednak nieco inny wymiar, nieco inna skala wielkości i siły :)
Infrastruktura na klifach jest całkiem dobra. Przygotowane chodniki, kamienne zapory chroniące turystów, mnóstwo tabliczek, ostrzeżeń itp. Można spokojnie zwiedzać. A wśród zwiedzających najwięcej jest... no kogo? :) Polaków oczywiście, potem Hiszpanów (nie dałem im palmy pierwszeństwa tylko z własnej narodowej dumy, ale tak naprawdę to chyba ich było więcej ;). Dalej słychać było jakiś niemiecki i pare innych jezyków. W każdym razie gdybyście kiedyś poszli spać do swoich łóżek a potem przypadkiem obudzili się nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, na Moherach, możecie spokojnie mówić po polsku. Bez trudu ktoś Was zrozumie ;)
Na tym zdjęciu jestem ja :). Ale nie załączam go tylko po to by pokazać jak jestem szczupły, przystojny, jak się męsko opieram o mur, czy po to by się pochwalić espresso, ale po to by:
a) pokazać Wam wieżę strażniczą. Wybudowano ich na irlandzkim wybrzeżu sporo. Dlaczego? Przyczyna wywodzi się z czasów napoleońskich. Gdy mały generał podbijał kolejne kraje europy, Anglia była oczywiście jego wrogiem. W obawie przed francuskimi okrętami, z potrzeby przekazywania szybko informacji, wybudowano masę takich wież na których anglicy/ajrisze czatowli wypatrując na horyzoncie francuskich bander. Dzis to już tylko atrakcja turystyczna.
b) pokazać Wam proporcję. Na tym zdjęciu jest ta sama wieża. Do tego, poziom oceanu nie został uchwycony w kadrze. Teraz zatem widać. Jest cholernie wysoko, klif jest ogromny :)
Gdy już wszyscy się napatrzyliśmy, nafotografowaliśmy, nawystawialiśmy na wiatr (mam przewiane plecy i znow nie moge się ruszać :/) ruszyliśmy w drogę powrotną. Wiodła ona inną trasą, tak by można zobaczyć coś innego. O ile podróż w stronę klifów wiodła obszarami śródlądowymi, tak powrót był zaplanowany na jechanie wzdłuż wybrzeża... Cholircia, mówię Wam. Niektorzy Irlandczycy mają cudownie położone domy. Z jednej strony ocean, z drugiej ogromne masywy górskie (to "ogromne" traktujcie tu z przymrużeniem oka :)). Do tego specyficzna architektura, roślinność... Mmmm... ładnie :).
Wracając mieliśmy jeszcze dwa foto-postoje. Tzn okazje by zobaczyć i uwiecznić na swoich cyfrakach inne ladne miejsca. Jednym z nich był kolejny klif ;) Dużo mniejszy, jednak zajrzenie w przedstawioną na załączonym zdjeciu szczelinę słabszych ludzi przyprawiało o zawroty głowy. Co ciekawe, okolica tego mniejsze klifu była równie ciekawa jak on sam. Wszędzie skały, skałki... wszędzie. Krajobraz istnie księżycowy.
Co do rzeczy o których jestem na 100% pewien że ich nie znacie to... Irlandia krajem surferów! :D Poważnie. Przejeżdzaliśmy obok plaży uznawanej za jedną z najlepszych na Zielonej Wyspie do uprawnia surfingu. I rzeczywiście, przejechało kilka samochodów z deskami na dachu, a z dala, na plaży widać było jakich amatorów tego sportu.
Tym akcentem skończę mój dzisiejszy wpis. Nie chcę pisać o wszystkim co widzieliśmy bo Michał mówił, że chcą z Basią też cos od siebie dorzucić, więc dam i pole do uzupełnienia relacji z wyprawy (a na pewno dorzucą jakies zdjęcia).
Pozdrawiam wszystkich
Szymon
PS. I nie czepiać się, ze się nie odzywam na GG ;P
Saturday, August 18, 2007
Obrazek i dwa słowa o Szymku :).
To jest tablica obrazujaca ekipe z naszego pokoju w DERi :). Jest szansa, że dojdą nowe postacie :).
A druga sprawa jest taka,że Szymek jest kłamczuchem! Obiecał, że z Basią zrobią sobie maseczkę z jakiegoś morskiego paskudztwa. Gdy Basia nałożyła już na siebie tą cudowną miksturę, to Szymus zdezerterował... szkoda, bo aparat miałem juz w pogotowiu :).
Pozdro osiemset pięć!.
p.s. Legia - 4 mecze -> 4 zwyciestwa! :).
Monday, August 13, 2007
Legia liderem! Ale ja nie o tym...
Witam wszystkich po dośc długiej przerwie :). Tak ostatnio spojrzałem na nasz blog i uświadomiłem sobie*,że dawno nikt nic nie napisał dłuższego...w zasadzie ostatnim większym akcentem był opis przybycia Dimy do naszego domku.
Aby więc nadrobić te zaległości postanowiłem** napisać Wam o naszych ostatnich dniach tzn. nie żebysmy się wybierali na drugą stronęm po prostu takmi sie powiedziało :).
A więc... niesamowite jaką przyjemność może dać człowiekowi zaczynanie zdania właśnie w ten nieprawdopodobnie gnębiony sposób :) - w tym miejscu wielkie pozdro dla pani Tworek. Ale zbaczam z tematu... więc, :D zacznijmy od stanu osobowego naszego mieszkania. w chwili obecnej mamy 3 osoby (Mateusz-facet z polskim parasolem, Szymon - człowiek,który nawet w grach wybiera rolę inżyniera, ja - osoba, która do dziś nie może odżałować,że jego młodośc nie przypadła na złote lata DISCO). Dima mieszkał u nas równo tydzień, co ciekawe - odpowiednie mieszkanie znalazł już za pierwszym podejściem. Umówił się, poszedł, zobaczył i zamieszkał jakieś 100 metrów od nas :).
Należy nadmienić, że stan osobowy wzrośnie w środe w godzinach popołudniowych do oszałamiających 5 osób :). Do GOLŁEJ przyjadą Basia i Jacek.... Basia jest moją dziewczyną***, a Jacek.....??? no własnie czy ktoś wie kim jest Jacek? ;) ogłosiłbym konkurs, ale Max katuje wątrobe na Ukrainie, wiec i tak pewnie nikt by nie zgadł :). Więc konkursu nie będzie. Nie będzie też idiotele, ani ankiety... Nie będzie niczego....
Podejmując wątek przerwany w poprzednim akapicie.. niczego nam tutaj nie brakuje, oprócz : polskiego świeżego chleba, znajomych z Polski i weekendu w rodzinnych czeterech kontach... Nie myślcie,że jest nam źle. Wręcz przeciwnie! Spotkaliśmy sporo ciekawych ludzi, szybko dogadaliśmy się z Polakami pracującymi w DERI, a i z obcokrajowcami**** też się dobrze dogadujemy. :) Nie nudzimy się, bo umawiamy się na wspólne oglądanie filmów (często we wtroki chodzimy do kina... nie, jeszcze nie ma polskich napisów :P ), granie w piłkę, w Unreal Turnament, Wolfenstein ET, w snookera, wychodzimy do pubów... a przecież to robimy wieczorami, czyli nudno na pewno nie jest, ale człowiek czasem czuje w sercu tęsknotę za krajem... dobra kończę, bo zaraz drugie stepy akermańskie się zrobią :). A z Mickiewiczem, to ja mam tyle wspólnego, co Szymek z byciem miłym***** :D.
Co do grania w piłkę, to dziś kupiliśmy nową gałę :). Marka - Adidas z akcentem klubu Chelsea. Początkowo miałem lekkie opory, bo akurat nie przepadam za tym klubem, ale po chwili zastanowienia uznałem, że przynajmniej kopać będę z zapałem ich klubowe godło :). Niestety zapał skończył się bólem pleców, który sprawia,że poruszam się jak facet, który 50 lat spędził przy klawiaturze, lub też jak człowiek, który idzie mając cały czas nadzieję,że znajdzie 2 zł na drodze.
Aha... jako,że jeden z naszych znajomych kończy(?)****** właśnie kolejna swoją płytę wpadliśmy z Szymkiem na pomysł, by stworzyć swój własny, autorski przebój. No bo w końcu ile można klepać w tej Javie? :). Na razie znamy tylko zarys motywu przewodniego. Oczywiście w obawie przed konkurencją******* nic więcej ujawnic nie możemy. Szukamy jednak pożądnych 'beatów' na podkład, w tej kwesti liczymy na silny odzew czytających. :) gdybyście mieli jakies ciekawsze rymy typu: szafa -żyrafa, to nie omieszkajcie zapodawać, joł.********
pozdr600
Dj hoook
*) no dobra, Szymek mi w dośc mocnych słowach uzmysłowił,że się obijam
**) Szymek zagroził że będzie mi w Wolfie w plecy strzelał jeśli nie napisze :).
***) to uwaga dla 3 czytelników z Pakistanu, którzy mogą nie być świadomi tego faktu...
****) hehe.. przyjechał Polak do Irlandii i Irlandczyków nazywa OBCOkrajowcami :D:D
*****) no dobra, zrobił mi właśnie herbatkę z cytrynką.... ale to wcale nie dowodzi faktu,że on jest miły!!! ;)
******) w sumie nie wiem czy kończy, Aniu może jakieś info?
*******) od której skopiowaliśmy motyw przewodni :)))
********) tylko nic ambitniejszego, bo:
- to się nie sprzeda
- nikt nie uwierzy,że sami to pisaliśmu
- chcemy uniknąć porównań z Jackiem Cyganem
:D
Aby więc nadrobić te zaległości postanowiłem** napisać Wam o naszych ostatnich dniach tzn. nie żebysmy się wybierali na drugą stronęm po prostu takmi sie powiedziało :).
A więc... niesamowite jaką przyjemność może dać człowiekowi zaczynanie zdania właśnie w ten nieprawdopodobnie gnębiony sposób :) - w tym miejscu wielkie pozdro dla pani Tworek. Ale zbaczam z tematu... więc, :D zacznijmy od stanu osobowego naszego mieszkania. w chwili obecnej mamy 3 osoby (Mateusz-facet z polskim parasolem, Szymon - człowiek,który nawet w grach wybiera rolę inżyniera, ja - osoba, która do dziś nie może odżałować,że jego młodośc nie przypadła na złote lata DISCO). Dima mieszkał u nas równo tydzień, co ciekawe - odpowiednie mieszkanie znalazł już za pierwszym podejściem. Umówił się, poszedł, zobaczył i zamieszkał jakieś 100 metrów od nas :).
Należy nadmienić, że stan osobowy wzrośnie w środe w godzinach popołudniowych do oszałamiających 5 osób :). Do GOLŁEJ przyjadą Basia i Jacek.... Basia jest moją dziewczyną***, a Jacek.....??? no własnie czy ktoś wie kim jest Jacek? ;) ogłosiłbym konkurs, ale Max katuje wątrobe na Ukrainie, wiec i tak pewnie nikt by nie zgadł :). Więc konkursu nie będzie. Nie będzie też idiotele, ani ankiety... Nie będzie niczego....
Podejmując wątek przerwany w poprzednim akapicie.. niczego nam tutaj nie brakuje, oprócz : polskiego świeżego chleba, znajomych z Polski i weekendu w rodzinnych czeterech kontach... Nie myślcie,że jest nam źle. Wręcz przeciwnie! Spotkaliśmy sporo ciekawych ludzi, szybko dogadaliśmy się z Polakami pracującymi w DERI, a i z obcokrajowcami**** też się dobrze dogadujemy. :) Nie nudzimy się, bo umawiamy się na wspólne oglądanie filmów (często we wtroki chodzimy do kina... nie, jeszcze nie ma polskich napisów :P ), granie w piłkę, w Unreal Turnament, Wolfenstein ET, w snookera, wychodzimy do pubów... a przecież to robimy wieczorami, czyli nudno na pewno nie jest, ale człowiek czasem czuje w sercu tęsknotę za krajem... dobra kończę, bo zaraz drugie stepy akermańskie się zrobią :). A z Mickiewiczem, to ja mam tyle wspólnego, co Szymek z byciem miłym***** :D.
Co do grania w piłkę, to dziś kupiliśmy nową gałę :). Marka - Adidas z akcentem klubu Chelsea. Początkowo miałem lekkie opory, bo akurat nie przepadam za tym klubem, ale po chwili zastanowienia uznałem, że przynajmniej kopać będę z zapałem ich klubowe godło :). Niestety zapał skończył się bólem pleców, który sprawia,że poruszam się jak facet, który 50 lat spędził przy klawiaturze, lub też jak człowiek, który idzie mając cały czas nadzieję,że znajdzie 2 zł na drodze.
Aha... jako,że jeden z naszych znajomych kończy(?)****** właśnie kolejna swoją płytę wpadliśmy z Szymkiem na pomysł, by stworzyć swój własny, autorski przebój. No bo w końcu ile można klepać w tej Javie? :). Na razie znamy tylko zarys motywu przewodniego. Oczywiście w obawie przed konkurencją******* nic więcej ujawnic nie możemy. Szukamy jednak pożądnych 'beatów' na podkład, w tej kwesti liczymy na silny odzew czytających. :) gdybyście mieli jakies ciekawsze rymy typu: szafa -żyrafa, to nie omieszkajcie zapodawać, joł.********
pozdr600
Dj hoook
*) no dobra, Szymek mi w dośc mocnych słowach uzmysłowił,że się obijam
**) Szymek zagroził że będzie mi w Wolfie w plecy strzelał jeśli nie napisze :).
***) to uwaga dla 3 czytelników z Pakistanu, którzy mogą nie być świadomi tego faktu...
****) hehe.. przyjechał Polak do Irlandii i Irlandczyków nazywa OBCOkrajowcami :D:D
*****) no dobra, zrobił mi właśnie herbatkę z cytrynką.... ale to wcale nie dowodzi faktu,że on jest miły!!! ;)
******) w sumie nie wiem czy kończy, Aniu może jakieś info?
*******) od której skopiowaliśmy motyw przewodni :)))
********) tylko nic ambitniejszego, bo:
- to się nie sprzeda
- nikt nie uwierzy,że sami to pisaliśmu
- chcemy uniknąć porównań z Jackiem Cyganem
:D
Sunday, August 12, 2007
Heloł
Wednesday, August 8, 2007
Thursday, August 2, 2007
Bez pomysłu na temat :)
Czołem!
Minał właśnie miesiąc naszego pobytu w Galaway... Myślicie może, że pokuszę się o krótkie podsumowanie? Nie! :) Zamiast tego garść newsów z ostatnich dni.
Bieżący tydzień mija w Galway pod znakiem wyścigów koni. Jest to wielkie wydarzenie tutaj, praktycznie całe miasto zaczyna żyć tym co dzieje się na hipodromie, tym co dzieje się wokół niego. A dzieje się dużo, jest to prawdziwy festiwal. Godziny pracy są skrócone, ulice, bary, restauracje przeżywają prawdziwe oblężenie(na jednym ze zdjęc widoczna Shop Street zatłoczona na dystansie paruset metrów tak gęsto, że lepiej szukać innej drogi niż się przez nią przedzierać). Znaleźć miejsce na spędzenie wieczoru, zamówić taksówkę, skorzystać z innych usług jest naprawdę ciężko, taki ruch! :) Z całego kraju (a pewnie i spoza) przybywa mnóstwo ludzi, w powietrzu wiszą wynajęte helikoptery. Irlandczyków dopadła "końska gorączka" :). My niestety na wyścigi nie pójdziemy. Cena wstępu jest troszke dla nas za duża. Chłopaki mówią, że wolą kije do snookera kupić niż wydać na bilet wstępu i pewnie jeszcze coś przegrac stawiając zakłady :). Wyścigi te są w niezwykle mocno zakorzenione w kulturze i mentalności tutejszych ludzi, dla nas to zadziwiające, ale zamiast narzekać - korzystamy z tego co się dzieje.
Inna rzecz która pewnie Was zainteresuje to fakt iż mieszka z nami Dmitrij. Przyjechał na kontrakt do DERI i przez jakis czas z nami pomieszka. Mam nadzieje że się nie obrazi gdy napiszę tu parę słów o Nim. Dimi pochodzi z Syberii, spod Tomska. O jego przyjeździe wiedzieliśmy już jakiś czas temu. Jednak nie zjawił się wyznaczonego dnia. Czekaliśmy na niego ze dwie doby, nie otrzymywaliśmy znaku życia. To nas trochę martwiło. Co się mogło stać?.. W poniedziałkową noc, po północy, ktoś zadzwonił do drzwi. Zatrzymaliśmy krwawą rozgrywkę w Unreal Tournamet i w bezruchu wsłuchaliśmy się w nocną ciszę. Gdzieś daleko przejechał samochód, w sąsiednim domu coś zaszurało.. szumiące drzewa zdawały się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co miało zaraz nastąpić. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz. Zeszliśmy z naszych łóżek i niepewnym krokiem wyszliśmy na korytarz. Jeden na drugiego, w milczeniu wymieniliśmy spojrzenia. Michał zebrał w sobie siły i wszystkie pokłady ukrytej gdzieś w środku odwagi, ruszył pierwszy. Jego kroki upiornie skrzypiały na drewnianych schodach. Mateusz i ja poszliśmy za nim. Schody rozskrzypiały się pod nami do tego stopnia, iż można by pomyśleć że stacza się na dół nie grupa wyrostków a jakaś upiorna mechaniczna stonoga. Alea iacta est. Ktoś czekał przed drzwiami. Drżąca Michałowa ręka zwolniła zamek. Drzwi powolnym ruchem, wciągając do mieszkania chaust powietrza, odsłoniły tajemniczą postać...
'Priwiet!' - zdawała się mówić. Jednak tylko zdawała, gdyż powiedziała 'Hello'. To był Dmitrij.
Wszyscy byliśmy podekscytowani, On troszkę zdezorientowany. Nocne powitanie było krótkie. Szybko pokazaliśmy gościowi mieszkanie, poczęstowaliśmy kolacją. Okazało się, że Dimi jechał do nas od piątku. Z Tomska pojechał koleją do Omska, stamtąd poleciał do Kaliningradu. Z Obwodu, samolotem, do Londynu. Lecz tam nie mając jakiegoś nowego wymaganego dokumentu został cofnięty spowrotem. Zawrócił do Rosji i przebijając się przez Kopenhagę i Dublin, w końcu dotarł do Galway. Tłumaczył nam potem, że nie mógł do nas napisać bo roaming bardzo szybko wykończył jego pre-paidowe konto w telefonie. Jedyne smsy jakie w pewnym momencie musiał wysłać, wysłał z telefonów przypadkowych przechodniów. Po krótkim zapoznaniu poszliśmy spać. Następne dni mineły Dimiemu na załatwianiu mnóstwa formalności, pejperłorków itp. Niestety Rosja leży poza UE i niewystarczy po prostu sobie przyjechać. Na szczęście wszystkie sprawy formalne zaczynają się pozytywnie kończyć, więc mamy więcej czasu by poprzebywać razem i lepiej się poznać. Nie będę opowiadał szczegółów naszych rozmów. Powiem krótko, bardzo Dmitrija polubiliśmy i życzymy mu jak najlepiej!
Mija miesiąc i trochę z Michałem odczuwamy chęć zobaczenia domu. Nie wiem jak Mateusz - on jest PRAWDZIWYM mężczyzną i nie przyznaje się do uczuć ;p. Oczywiście żartuję :). Nie jest to jakieś straszne uczucie tęsknoty, ile raczej przyzwyczajenie do tego, że w czasie semestru ten jeden weekend w miesiącu spędza sie we własnych pieleszach. W każdym razie sprzyja marzycielskim rozmowom i snuciu planów na przyszłość. Mam nadzieję, że tego akapitu nie przeczyta żaden z naszych szefów i nie dorzuci nam dodatkowej roboty tak byśmy nie mieli czasu się smucić ;).
Jakoś na początku wyjazdu niektóre osoby się martwiły żebyśmy przypadkiem nie zostali uwiedzeni przez uroki Irlandek. Otóż jedną pokochalismy bardzo mocno. Niestety nic z tego nie będzię :( Zimna babka z niej (jak poniżej widać) :(
PS. Przepraszam wszelkich językowych purystów za styl i błędy, ale piszę online, czasem zmieniam zdania i szyk składniowo-logiczny może byc zaburzony. Wszak nie piszemy żadnej kroniki, a tylko chwytamy i notujemy uchwycone impresje :]
Minał właśnie miesiąc naszego pobytu w Galaway... Myślicie może, że pokuszę się o krótkie podsumowanie? Nie! :) Zamiast tego garść newsów z ostatnich dni.
Bieżący tydzień mija w Galway pod znakiem wyścigów koni. Jest to wielkie wydarzenie tutaj, praktycznie całe miasto zaczyna żyć tym co dzieje się na hipodromie, tym co dzieje się wokół niego. A dzieje się dużo, jest to prawdziwy festiwal. Godziny pracy są skrócone, ulice, bary, restauracje przeżywają prawdziwe oblężenie(na jednym ze zdjęc widoczna Shop Street zatłoczona na dystansie paruset metrów tak gęsto, że lepiej szukać innej drogi niż się przez nią przedzierać). Znaleźć miejsce na spędzenie wieczoru, zamówić taksówkę, skorzystać z innych usług jest naprawdę ciężko, taki ruch! :) Z całego kraju (a pewnie i spoza) przybywa mnóstwo ludzi, w powietrzu wiszą wynajęte helikoptery. Irlandczyków dopadła "końska gorączka" :). My niestety na wyścigi nie pójdziemy. Cena wstępu jest troszke dla nas za duża. Chłopaki mówią, że wolą kije do snookera kupić niż wydać na bilet wstępu i pewnie jeszcze coś przegrac stawiając zakłady :). Wyścigi te są w niezwykle mocno zakorzenione w kulturze i mentalności tutejszych ludzi, dla nas to zadziwiające, ale zamiast narzekać - korzystamy z tego co się dzieje.
Inna rzecz która pewnie Was zainteresuje to fakt iż mieszka z nami Dmitrij. Przyjechał na kontrakt do DERI i przez jakis czas z nami pomieszka. Mam nadzieje że się nie obrazi gdy napiszę tu parę słów o Nim. Dimi pochodzi z Syberii, spod Tomska. O jego przyjeździe wiedzieliśmy już jakiś czas temu. Jednak nie zjawił się wyznaczonego dnia. Czekaliśmy na niego ze dwie doby, nie otrzymywaliśmy znaku życia. To nas trochę martwiło. Co się mogło stać?.. W poniedziałkową noc, po północy, ktoś zadzwonił do drzwi. Zatrzymaliśmy krwawą rozgrywkę w Unreal Tournamet i w bezruchu wsłuchaliśmy się w nocną ciszę. Gdzieś daleko przejechał samochód, w sąsiednim domu coś zaszurało.. szumiące drzewa zdawały się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co miało zaraz nastąpić. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz. Zeszliśmy z naszych łóżek i niepewnym krokiem wyszliśmy na korytarz. Jeden na drugiego, w milczeniu wymieniliśmy spojrzenia. Michał zebrał w sobie siły i wszystkie pokłady ukrytej gdzieś w środku odwagi, ruszył pierwszy. Jego kroki upiornie skrzypiały na drewnianych schodach. Mateusz i ja poszliśmy za nim. Schody rozskrzypiały się pod nami do tego stopnia, iż można by pomyśleć że stacza się na dół nie grupa wyrostków a jakaś upiorna mechaniczna stonoga. Alea iacta est. Ktoś czekał przed drzwiami. Drżąca Michałowa ręka zwolniła zamek. Drzwi powolnym ruchem, wciągając do mieszkania chaust powietrza, odsłoniły tajemniczą postać...
'Priwiet!' - zdawała się mówić. Jednak tylko zdawała, gdyż powiedziała 'Hello'. To był Dmitrij.
Wszyscy byliśmy podekscytowani, On troszkę zdezorientowany. Nocne powitanie było krótkie. Szybko pokazaliśmy gościowi mieszkanie, poczęstowaliśmy kolacją. Okazało się, że Dimi jechał do nas od piątku. Z Tomska pojechał koleją do Omska, stamtąd poleciał do Kaliningradu. Z Obwodu, samolotem, do Londynu. Lecz tam nie mając jakiegoś nowego wymaganego dokumentu został cofnięty spowrotem. Zawrócił do Rosji i przebijając się przez Kopenhagę i Dublin, w końcu dotarł do Galway. Tłumaczył nam potem, że nie mógł do nas napisać bo roaming bardzo szybko wykończył jego pre-paidowe konto w telefonie. Jedyne smsy jakie w pewnym momencie musiał wysłać, wysłał z telefonów przypadkowych przechodniów. Po krótkim zapoznaniu poszliśmy spać. Następne dni mineły Dimiemu na załatwianiu mnóstwa formalności, pejperłorków itp. Niestety Rosja leży poza UE i niewystarczy po prostu sobie przyjechać. Na szczęście wszystkie sprawy formalne zaczynają się pozytywnie kończyć, więc mamy więcej czasu by poprzebywać razem i lepiej się poznać. Nie będę opowiadał szczegółów naszych rozmów. Powiem krótko, bardzo Dmitrija polubiliśmy i życzymy mu jak najlepiej!
Mija miesiąc i trochę z Michałem odczuwamy chęć zobaczenia domu. Nie wiem jak Mateusz - on jest PRAWDZIWYM mężczyzną i nie przyznaje się do uczuć ;p. Oczywiście żartuję :). Nie jest to jakieś straszne uczucie tęsknoty, ile raczej przyzwyczajenie do tego, że w czasie semestru ten jeden weekend w miesiącu spędza sie we własnych pieleszach. W każdym razie sprzyja marzycielskim rozmowom i snuciu planów na przyszłość. Mam nadzieję, że tego akapitu nie przeczyta żaden z naszych szefów i nie dorzuci nam dodatkowej roboty tak byśmy nie mieli czasu się smucić ;).
Jakoś na początku wyjazdu niektóre osoby się martwiły żebyśmy przypadkiem nie zostali uwiedzeni przez uroki Irlandek. Otóż jedną pokochalismy bardzo mocno. Niestety nic z tego nie będzię :( Zimna babka z niej (jak poniżej widać) :(
PS. Przepraszam wszelkich językowych purystów za styl i błędy, ale piszę online, czasem zmieniam zdania i szyk składniowo-logiczny może byc zaburzony. Wszak nie piszemy żadnej kroniki, a tylko chwytamy i notujemy uchwycone impresje :]
Subscribe to:
Posts (Atom)